Byłem wczoraj w Teatrze Powszechnym na “Zbrodni i karze”. Poza świetnym Kazimierzem Kaczorem w roli Porfitego spektakl średnio mi się podobał.
Ale na recenzję przedstawienia przyjdzie jeszcze czas. Teraz chciałbym podzielić się kilkoma myślami, które przyszły do mnie podczas oglądania spektaklu.
Pomyślałem sobie, że jeśli jest jakaś przewaga teatru nad malarstwem, rzeźbą, czy literaturą, to jest to fakt, że w teatrze sztuka “dzieje się” na twoich oczach. W sensie ścisłym, jak dodałby Pilch.
Przychodzi sobie kilkoro aktorów, stają na scenie, mówią różne rzeczy i - bum! Jest sztuka.
Kiedy oglądasz obraz - nie masz bezpośredniego kontaktu z artystą, podchodzisz do dzieła jako do skończonej całości, która została dla ciebie przygotowana. W teatrze jesteś świadkiem “powstawania” dzieła, w pewien sposób w nim uczestniczysz.
Nie jestem fanem happeningu jako dziedziny sztuki, ale jeśli jest w nim coś wartościowego, to właśnie ten sam walor, który ma teatr - tworzenie w czasie rzeczywistym, “na żywo”.
Ot, takie moje myśli. Nieuczesane, ale swoje.