niedziela, 8 grudnia 2013

Wyznanie "niedowiary"

W sobotnio-niedzielnej “Wyborczej” świetny tekst Jarosława Mikołajewskiego pt. “Kochany K., którego nie lubię”.
Cenię pióro Mikołajewskiego - poety, korespondenta z Włoch, znawcy Rzymu (niedawno kupiłem jego książkę “Rzymska komedia”, próbującą opisać Rzym poprzez dzieło Dantego - już sobie ostrzę ząbki).

czwartek, 5 grudnia 2013

Trochę o świątecznej herbacie z pesymistyczną refleksją pod koniec


Ilekroć podczas mniej lub bardziej przymusowych spacerów po centrach handlowych znajduję się w "Marksie & Spencerze", szybkim krokiem mijam dział z ubraniami i kieruję się do sklepiku z żywnością. 
Można tu kupić rozmaite angielskie wiktuały, a przede wszystkim ciasteczka maślane i herbatę.



czwartek, 28 listopada 2013

8 najciekawszych jesiennych nowości wydawniczych (non-fiction)


Na przełomie jesieni i zimy opatulamy się szalikami, wkładamy czapki i rękawiczki, a i tak zimno jak w szwedzkim cyrku. Kiedy idę na mrozie ciemnoszarymi ulicami Warszawy, przyciąga mnie miłe, ciepłe światło księgarń - “Liberu” i “Prusa” na Krakowskim, Dedalusa przy Chmielnej i innych. Tam można się ogrzać i pobyć chwilę w otoczeniu książek.

Licząc na zmarzniętych przechodniów, wydawcy przygotowują na późną jesień najsmakowitsze kąski. Poniżej lista 10 najciekawszych według mnie nowości non-fiction (niebawem pojawi się podobne notowanie z beletrystyką). Zaczynajmy więc!

wtorek, 26 listopada 2013

Stefan Chwin o czytaniu


W najnowszym numerze magazynu “Książki” ciekawa rozmowa o czytaniu ze Stefanem Chwinem - pisarzem, eseistą i historykiem literatury z Gdańska.
Zawsze z wielką uwagą czytam eseje Chwina, które raz na jakiś czas ukazują się w “Tygodniku Powszechnym” - stawia ryzykowne, intrygujące tezy, nie poddając się częstej w dzisiejszej eseistyce “mowie-trawie”.
Tak jest i w wywiadzie dla “Książek”. Donata Subbotko zadaje łagodne pytania o rytuały związane z lekturą, ulubione miejsce w domu do czytania etc., które niejako wymuszają sielankową odpowiedź. Tymczasem Chwin rzecze:
W samym akcie czytania jest coś mocno dwuznacznego. Np. siedzi sobie czytelnik w fotelu pod miłą lampą, nogi w mięciutkich kapciach, pali papieroska i czyta opowiadania Borowskiego z Auschwitz. Zanurza się w dokładny opis poniżania, dręczenia i mordowania ludzi, smakując przy tym rytm zdań, jakość stylu i nienaganną trafność kompozycji. Ten kontrast zawsze mnie raził. Czytelnik, nawet najbardziej etycznie wyrafinowany, sprawia sobie za pomocą książki intelektualno-emocjonalną przyjemność obojętnie, jakich to rozdzierających spraw książka dotyczy.
Polecam cały wywiad. Mało jest tam może optymizmu, ale wiele mądrych i przemyślanych poglądów.

poniedziałek, 18 listopada 2013

Bronisław Maj

image
W sobotnio-niedzielnej “Wyborczej” duży wywiad o Wisławie Szymborskiej z Bronisławem Majem. Polecam tę lekturę, sporo w niej przezabawnych anegdot o autorce “Martwej natury z balonikiem”.

Nie o Szymborskiej chciałem jednak, lecz o tym, który z taką dystynkcją i zarazem wielkim poczuciem humoru o niej opowiadał - Bronisławie Maju.

piątek, 15 listopada 2013

Nieważne “przyszłem” czy “przyszedłem” - ważne, że doszłem

image
Janusz Głowacki “Przyszłem, czyli jak pisałem scenariusz o Lechu Wałęsie dla Andrzeja Wajdy”, Świat Książki, Warszawa 2013, stron 238.
Film Wajdy o Wałęsie obejrzałem. Nie zachwycił mnie jakoś szczególnie, ale podobała mi się pielęgnacja  solidarnościowego mitu, który ostatnimi czasy próbowaliśmy sobie na różne sposoby popsuć.

Najnowsza książka Janusza Głowackiego to w pewnym sensie notatnik scenarzysty. Głowacki ze skąpstwa, jak zaznacza na początku, umieszcza w książce sceny, które nie weszły do filmu albo zostały brutalnie pocięte w postprodukcji oraz kilka pomysłów jak inaczej możnaby opowiedzieć historię przywódcy “Solidarności”.

poniedziałek, 11 listopada 2013

11 listopada

Portret Józefa Piłsudskiego pędzla Jacka Malczewskiego
Kiedy byłem mały, dziadek zabrał mnie na płac Piłsudskiego na uroczyste obchody święta 11 listopada z salwami i honorami.
Bardzo mi się podobało. Było zimno i uroczyście, niewiele z tego rozumiałem, ale wiedziałem, że uczestniczę w czymś ważnym i podniosłym. Oczywiście najbardziej ciekawiły mnie armaty.
Nie było to znowu tak dawno, ledwie kilkanaście lat temu. Ale nie było bójek, burd, zamieszek, rac etc. Potrafiliśmy uszanować narodowe świętości w zgodzie.
Piłsudski z Dmowskim gryźli się, ale dla dobra Polski potrafili się zjednoczyć. Tydzień temu na pogrzebie Tadeusza Mazowieckiego byli razem i Michnik, i Kaczyński - nie wyciągałbym z tego hurraoptymistycznych wniosków, ale może to dobry znak?
Moje pokolenie jest trochę jak dzieci pokłóconych rodziców. Dobrze by było, gdyby w tak ważne dni potrafili się pogodzić.

piątek, 8 listopada 2013

O krzyżu Jacka Markiewicza, prymitywnym szokowaniu i sztuce współczesnej

Motto:
Tak więc estetyka może być pomocna w życiu
Nie należy zaniedbywać nauki o pięknie*
Może jestem staroświecki, może nie dorosłem do ukrytych znaczeń zawartych w sztuce współczesnej, ale zupełnie nie podoba mi się “dzieło” pana Jacka Markiewicza, w którym nagi facet ociera się o krucyfiks i dotyka go w sposób niedwuznaczny.
Pan Markiewicz, co trzeba przypomnieć, zasłynął swoimi wcześniejszymi pracami, w których przedstawiał siebie podczas masturbacji albo wystawiając w galerii w Orońsku ekskrementy.


poniedziałek, 4 listopada 2013

Książki, które otwierają się na właściwej stronie

Nie mam ostatnio nastroju do namiętnej lektury. Miotam się pomiędzy książkami, zaczynam i nie kończę.
Dzisiaj, desperacko poszukując jakiegoś duchowego posiłku, grzebałem w swoim księgozbiorze. Jakimś cudem książki bardzo często otwierają mi się na właściwej stronie. Tak było i tym razem.
Ściągnąłem z półki PIW-owskie wydanie “Pani Bovary” Flauberta z 1957 (po odwilży komunistyczne władze zaczęły pozwalać na wydawanie klasyki zachodniej literatury pięknej), które czytałem rok temu na działce.
Otworzyłem na losowej stronie i, sam błąkając się pomiędzy lekturami, znalazłem analogiczny problem u Emmy Bovary.
(…) Próbowała czytać poważne dzieła: historyczne i filozoficzne. Karol czasem zrywał się w nocy, myśląc, że wzywają go do chorego. “Idę, idę” - bełkotał.
A to był trzask zapałki, którą Emma pocierała, aby zaświecić lampę. Ale z czytaniem było jak z haftami, które, pozaczynane, poniewierały się w szafach. Brała książkę, rzucała ją dla innej i nie kończyła żadnej.
(przekład Anny Micińskiej)
Dla takich magicznych momentów, kiedy fikcja przylega do codzienności, warto czytać książki.
No cóż, dziś mogę tylko powtórzyć za Flaubertem: “Pani Bovary to ja”.

czwartek, 31 października 2013

Henryk Markiewicz - mistrz, którego nigdy nie spotkałem

image
Przeglądam informacje w internecie i nagle dostrzegam skromną notkę o śmierci profesora Henryka Markiewicza.

Notka jest skromna, ale postać wielka. Odszedł wybitny historyk i teoretyk literatury, wielce zasłużony dla filologii polskiej dzięki niezliczonym publikacjom, głównie z epoki pozytywizmu, dobry duch Gołębnika (siedziby polonistyki UJ w Krakowie przy ul. Gołębiej). Można go umieścić w panteonie obok innych wielkich literaturoznawców - Juliana Krzyżanowskiego, Kazimierza Wyki, Stanisława Pigonia, Tadeusza Ulewicza, Artura Sandauera.

środa, 30 października 2013

Urodziny Zbigniewa Herberta

image
29 października 1924 roku we Lwowie urodził się Zbigniew Herbert. To jeden z najważniejszych dla mnie pisarzy, który wciąż uwodzi swoim pięknym, dostojnym, apollińskim tonem i niezłomną niezgodą na zło.

poniedziałek, 28 października 2013

Tadeusz Mazowiecki

Jeden z architektów Polski, w której się urodziłem i której - mimo wielu wad - nie zamieniłbym na żadną inną.
To dzięki porozumieniu we wspólnej sprawie takich ludzi jak on udało się przeprowadzić zmianę ustrojową bezkrwawo.
Był - jak pisze dziś Adam Michnik - człowiekiem trzeźwym i cierpliwym, niczym Kutuzow z “Wojny i pokoju”.
Zmarł dzisiaj rano. Miał 86 lat.

sobota, 26 października 2013

Czytankowy Wałęsa


Byłem na “Wałęsie” Andrzeja Wajdy. To dobry film edukacyjny, pielęgnujący mit o przywódcy “Solidarności”, który chcemy przedstawić światu.
Nietzsche zauważył, że społeczeństwa i narody potrzebują mitu, jako czegoś cementującego, scalającego, podtrzymującego więzi. Wajda pielęgnuje mit takiego Wałęsy, jakim chcemy go zapamiętać - prostego człowieka “z gminu”, który okazuje się silnym, zdecydowanym przywódcą, planującym kilka ruchów do przodu.

wtorek, 22 października 2013

"Upokorzenie" Philipa Rotha - recenzja

image
Szukałem dobrej historii. Czasami, kiedy błądzę pomiędzy książkami, które nie zaspokajają w pełni mojego czytelniczego apetytu, mam głód “dobrej historii”. Zazwyczaj sięgam wtedy po Iwaszkiewicza, starych dobrych klasyków rosyjskich (Czechow, Dostojewski) albo po solidne kryminały (spośród zalewu Szwedów w tej dziedzinie wybieram niezmiennie Mankella). Oni mnie nie zawodzą.

sobota, 19 października 2013

Pierwsze urodziny "Fikcji"

image   
Wczoraj minął rok od pierwszego wpisu opublikowanego na tym blogu. Co prawda przez pierwsze miesiące “Fikcje” trwały w tzw. “okresie próbnym”, a posty zaczęły pojawiać się regularnie dopiero wczesnym latem tego roku, ale rocznica to rocznica. Czas więc podsumować nieco ten czas.

sobota, 12 października 2013

Co sądzę o ebookach?

fot. Peter Johns.
Kiedy Miłosz pisał “Ale książki będą na półkach / prawdziwe istoty” nie wiedział przecież, że ludzie będą czytać na tabletach, na kindlach.

Słowo wyświetla się na ekranach tych urządzeń na moment, a potem może to być zupełnie co innego. Słowa przepadają gdzieś w nieokreślonej elektronicznej przestrzeni.

Tym, co trzyma mnie przy papierowych książkach jest ich trwałość, niezmienność. Czuję się bezpiecznie, kiedy mam je pod ręką, w każdej chwili mogę do nich zajrzeć, bo nikt nie wie, co akurat może się przydać.

W pewnym sensie książki są wieczne - trwale może je zniszczyć tylko ogień. A przecież nawet jeśli jeden egzemplarz spłonie, to ma dziesiątki bliźniaczych kopii, które stoją na innych półkach albo w bezpiecznym cieple Biblioteki Narodowej. I trwają…
Mimo łun na horyzoncie, zamków wylatujących w powietrze,
Plemion w pochodzie, planet w ruchu.
Jesteśmy – mówiły, nawet  kiedy
wydzierano z nich karty .
Albo litery zlizywał buzujący płomień, 
cytaty pochodzą z wiersza “Ale książki” Czesława Miłosza.

środa, 9 października 2013

Tadeusz Różewicz kończy 92 lata

Czasy, w których żyjemy nie napawają optymizmem. Wiem, że brzmi to jak starcze utyskiwania, ale wydaje mi się, że żyjemy w czasach schyłkowych. W czasach, w których optymizm jest czymś niedorzecznym, szczególnie w poezji.
Dlatego chłodne obserwacje Różewicza, który kończy dziś 92 lata są mi potrzebne. Przeglądam sobie tomik “Zielona róża” i znajduję wiersz “Ślepa kiszka”. Niezwykle aktualny.
Metafizyka skonała
powiedział Witkacy
i odszedł
w nic

optymiści
którzy go przetrwali
biegają z formą
z foremką
do robienia wierszy
z piasku

oni wesołe wyrostki
robaczkowe
ślepej kiszki
Europy
***
Na deser zostawiam wam bardzo ciekawy telewizyjny wywiad z Różewiczem przeprowadzony przez Kazimierza Kutza. To w pewnym sensie rarytas, bo Różewicz rzadko wypowiada się w innej formie, niż poprzez poezję.

niedziela, 6 października 2013

Nagroda literacka Nike dla Joanny Bator za powieść “Ciemno, prawie noc”

image
Można narzekać na dobór finalistów, ale Nike to jak do tej pory najbardziej prestiżowa nagroda literacka w Polsce. Proszę mi wybaczyć przyziemność, ale 100 tys. zł, transmisja gali w najlepszym czasie antenowym w TVP 2 - to rzeczy, które trudno połączyć w dzisiejszych czasach z literaturą (chyba że jest to bestseller o odchudzaniu albo pornograficzny harlekin).

Jan Gondowicz o znikających zwierzętach

Kiedy w drugiej połowie lat 90. zaczęły ostro iść w górę ceny wywoławcze przedwojennych podręczników hodowli, jak na przykład „Pszczelarstwa nowoczesnego” ks. Margońskiego – zorientowałem się, że w pszczelarstwie źle się dzieje i hodowcy próbują się ratować. Tak samo w połowie lat 70. poszybowały stare podręczniki grzybiarstwa, a niebawem wyszło na jaw, że giną prawdziwki (obniżenie poziomu wód gruntowych). Czasem pytają mnie, po co studiuję katalogi aukcji księgarskich, skoro mnie na nic nie stać – a to między innymi właśnie dla orientacji, co się dzieje. Przeprowadzam tak zwane unikalne doświadczenie: wszystkich gdzieś nosi, po Dublinach, Karaibach czy Toskaniach, a ja 60 lat siedzę na miejscu i obserwuję, co się dzieje w kwadracie czterech ulic. A pamięć mam dobrą.  
Więc tak. W lipcu czekałem na kogoś godzinę w parku, przy klombie. Przez tę godzinę nie pojawiła się ani jedna pszczoła. Os też nie ma. Much nie ma!!! A co się działo pół wieku temu wokół straganów z gruszkami. Albo nad talerzem malin. Os było więcej niż powietrza. A dajmy na to w południe koło wiejskiego wychodka od much było aż ciemno, a od bzyku nie słyszało się własnych myśli. I gdzie się to podziało? (…)
Trzydzieści lat temu, kiedy hodowałem króliki, nie sposób było zbierać na Polu Mokotowskim koniczyny w południe. Pszczoły i trzmiele zagryzłyby na śmierć. W ruszającej się od różnych stworów trawie na tymże Polu skakały wielkie na palec, jadowicie zielone świerszcze, po pniach łaziły z takimi wąsami kózki. Na naszym za kamienicą podwórku lądowały w kałużach z pluskiem wielkie na pół dłoni pływaki żółtobrzeżki, co drugi liść na topoli był zwinięty w rurkę i skrupulatnie zaszyty przez rzemlika topolowca. Pod każdym kamieniem mieszkała ropucha jak kotlet schabowy. Kiedy kto widział ostatni raz kretowisko? Na każdym, ale to każdym kawałku trawy było co najmniej jedno. Teraz nawet samo słowo kretowisko wychodzi z użycia i troglodyci od reklam wpajają idiotom ciasto z proszku „kopiec kreta”. A takie małe pagórki ziemi wyplutej przez dżdżownice? W ogóle już w mieście nie ma dżdżownic.
(źródło: dwutygodnik)
Trzeba być wyposażonym w zmysł obserwacji pana Jana Gondowicza (jakby kto nie wiedział świetnego krytyka literackiego, tłumacza i mojego ulubionego eseisty) żeby wyłapywać takie szczegóły.
Obawiam się jednak, że te spostrzeżenia spowodowane są - proszę się nie obrazić, panie Janie - posuwaniem się w wieku. Człowiekowi… w sile wieku jego młodość jawi się żywsza, konkretniejsza, przepełniona intensywnymi barwami, kolorami, zapachami…
Pan Gondowicz, jako wybitny badacz twórczości Brunona Schulza, doskonale wie, czym jest mityzacja świata dzieciństwa.

środa, 18 września 2013

Myśli nieuczesane o teatrze

Byłem wczoraj w Teatrze Powszechnym na “Zbrodni i karze”. Poza świetnym Kazimierzem Kaczorem w roli Porfitego spektakl średnio mi się podobał.
Ale na recenzję przedstawienia przyjdzie jeszcze czas. Teraz chciałbym podzielić się kilkoma myślami, które przyszły do mnie podczas oglądania spektaklu.
Pomyślałem sobie, że jeśli jest jakaś przewaga teatru nad malarstwem, rzeźbą, czy literaturą, to jest to fakt, że w teatrze sztuka “dzieje się” na twoich oczach. W sensie ścisłym, jak dodałby Pilch.
Przychodzi sobie kilkoro aktorów, stają na scenie, mówią różne rzeczy i - bum! Jest sztuka.
Kiedy oglądasz obraz - nie masz bezpośredniego kontaktu z artystą, podchodzisz do dzieła jako do skończonej całości, która została dla ciebie przygotowana. W teatrze jesteś świadkiem “powstawania” dzieła, w pewien sposób w nim uczestniczysz.
Nie jestem fanem happeningu jako dziedziny sztuki, ale jeśli jest w nim coś wartościowego, to właśnie ten sam walor, który ma teatr - tworzenie w czasie rzeczywistym, “na żywo”.
Ot, takie moje myśli. Nieuczesane, ale swoje.

wtorek, 10 września 2013

Króciutkie przemyślenia o poezji Herberta przy słuchaniu płyty Gintrowskiego

1.
Słucham z wielkim zapałem płyty “Tren” Przemysława Gintrowskiego z piosenkami do wierszy Zbigniewa Herberta.
Jak chyba nigdy wcześniej podoba mi się Herbertowski patos spotęgowany jeszcze bardziej wzniosłą interpretacją Gintrowskiego.
2.
Wiersze Herberta to mieszanina ironii, melancholii i patriotycznej dumy. Teraz sobie myślę, że to chyba najlepszy konglomerat, jaki moglibyśmy sobie w polskiej literaturze wymarzyć. 
Bo każdy z tych trzech czynników osobno - na dłuższą metę byłby monotonny. Razem jednak tworzą całość, która jest bardzo polska.
3.
A jednak ta poezja, mimo że bardzo patriotyczna (“Moja bezbronna ojczyzna przyjmie cię najeźdźco”), stoi w opozycji do tradycji romantycznej (a czy można sobie wyobrazić coś bardziej patriotycznego, niż romantyzm?). Jest chłodna, nieskłonna do osobistych wyznań, unika też rymu. Bliżej jej do Cycerona, niż do Mickiewicza.
4.
Tych kilka wierszy - “Potęga smaku”, “Nike, która się waha”, “Pan Cogito o cnocie”, “Do Marka Aurelego” - jest ze mną od dłuższego czasu, także dzięki Gintrowskiemu. Postaram się niedługo napisać o nich nieco więcej, niż takie okruszki jak powyżej.
        

wtorek, 3 września 2013

O polonistach

image
Jakby ktoś jeszcze nie wiedział… zaczęła się szkoła! Rozpoczęty rok szkolny jest - mam taką nadzieję - moim ostatnim (klasa maturalna). Mam więc pewne doświadczenie w temacie Stanu Polskiej Edukacji. Śmiem twierdzić, że większe, niż zastępy ekspertów, które co roku z początkiem września debatują ze zmarszczonymi czołami nad poziomem szkolnictwa.
Zacznijmy od tego, że temat ów jest dla mnie bardzo ważny. Nie dlatego, żebym szkołę kochał, wręcz przeciwnie - jest ona obiektem mojej udręki i chronicznego narzekania. Uważam jednak, że szkoła - wybaczcie, jeśli zabrzmi to zbyt poważnie - kształtuje człowieka czasami o wiele bardziej niż dom rodzinny.
Wśród szkolnych przedmiotów zawsze najważniejszy był dla mnie język polski. Jestem bardzo wrażliwy na to, jak poloniści podchodzą do swojego zawodu - z misją, czy na odwal się. Być może dla tego, że sam - nie, nie żartuję - chciałbym go w przyszłości uprawiać. Postaram się opowiedzieć tu o tym, jak chciałbym, żeby wyglądało nauczanie polskiego w szkole. W tym temacie ogniskują się bowiem wszystkie wątki poruszane w tych rytualnych wrześniowych debatach o Stanie Polskiej Edukacji.

czwartek, 15 sierpnia 2013

Sławomir Mrożek nie żyje

image
Było zimne listopadowe popołudnie. Stałem w długiej kolejce osób w warszawskim Empiku Junior, czekając na spotkanie z Mrożkiem z okazji promocji jego korespondencji z Lemem. Na eleganckich stojakach leżały równo ułożone tomy w ciemnoniebieskich okładkach. Cena - 59,90 - nie tyle odstraszała, co uniemożliwiała mi zakup. Wziąłem więc z domu kilka książek Mrożka na wypadek, gdyby miał podpisywać.
Okazało się, że nie tylko będzie podpisywać, ale nic więcej nie zrobi. Nie będzie klasycznego spotkania autorskiego z pytaniami i egzegezami utworów sprzed 50 lat. 
Mrożek już wtedy, dwa lata temu, był bardzo osłabiony. Napisanie dedykacji, składającej się z dwu słów “dla Kuby” zajęła mu około minuty. Nie męczyłem go, jak inni, pytaniami i zapewnieniami o uwielbieniu dla jego twórczości. Po prostu podziękowałem, uścisnąłem spoconą dłoń i poszedłem.
Mrożek nie był dla mnie nigdy pisarzem najważniejszym, kształtującym. Lubię jednak jego króciutkie opowiadania, których proste i celne frazy zapadają w pamięć. Np. ta z Wesela w Atomicach - "Na niebie pojawiła się gwiazda. Dzieci rzucały w nią kamieniami".
Był więc dla mnie bardziej autorem pełnych dyskretnego humoru i groteski opowiadanek (“Słonia”, “Półpancerzy”) albo absurdalnych rysunków, niż egzystencjalnych dramatów w rodzaju “Tanga” czy “Emigrantów”. Był wyrazicielem bliskiego mi poglądu, że absurd, ironia, persyflaż są dobrym antidotum na wiele naszych problemów.
Zmarł dzisiaj rano. Miał 83 lata.
image
Obecny nieboszczyk z przyszłym.

sobota, 3 sierpnia 2013

Złapałem Trójkę!

Pod koniec mojego pobytu na działce udało mi się ujarzmić stare radio tranzystorowe Sony, które dziadek kupił w stanie wojennym w Peweksie. Po długim i bardzo delikatnym kręceniu gałką udało mi się złapać moją ulubioną stację - Trójkę. Ucieszyłem się niezmiernie, bo zawsze darzyłem ją wielką sympatią.

Nie jestem rzecz jasna z pokolenia tych, którzy dzięki Trójce poznawali muzykę i nagrywali Zeppelinów i Purple’ów na kasety magnetofonowe. Ale zostałem - mam nadzieję, źe nie zabrzmi to patetycznie - “wychowany” w trójkowym etosie.

czwartek, 1 sierpnia 2013

Do prostego człowieka

Dzisiaj kolejna rocznica wybuchu Powstania Warszawskiego. Nie zamierzam wygłaszać referatów w obronie albo przeciwko Powstaniu. Niech komentarzem będzie ten wiersz Juliana Tuwima z 1929 pt. “Do prostego człowieka”.
Gdy znów do murów klajstrem świeżym
Przylepiać zaczną obwieszczenia,
Gdy “do ludności”, “do żołnierzy”
Na alarm czarny druk uderzy
I byle drab, i byle szczeniak
W odwieczne kłamstwo ich uwierzy,
Że trzeba iść i z armat walić,
Mordować, grabić, truć i palić;
Gdy zaczną na tysiączną modłę
Ojczyznę szarpać deklinacją
I łudzić kolorowym godłem,
I judzić “historyczną racją”,
O piędzi, chwale i rubieży,
O ojcach, dziadach i sztandarach,
O bohaterach i ofiarach;
Gdy wyjdzie biskup, pastor, rabin
Pobłogosławić twój karabin,
Bo mu sam Pan Bóg szepnął z nieba,
Że za ojczyznę - bić się trzeba;
Kiedy rozścierwi się, rozchami
Wrzask liter pierwszych stron dzienników,
A stado dzikich bab - kwiatami
Obrzucać zacznie “żołnierzyków”. -
- O, przyjacielu nieuczony,
Mój bliźni z tej czy innej ziemi!
Wiedz, że na trwogę biją w dzwony
Króle z panami brzuchatemi;
Wiedz, że to bujda, granda zwykła,
Gdy ci wołają: “Broń na ramię!”,
Że im gdzieś nafta z ziemi sikła
I obrodziła dolarami;
Że coś im w bankach nie sztymuje,
Że gdzieś zwęszyli kasy pełne
Lub upatrzyły tłuste szuje
Cło jakieś grubsze na bawełnę.
Rżnij karabinem w bruk ulicy!
Twoja jest krew, a ich jest nafta!
I od stolicy do stolicy
Zawołaj broniąc swej krwawicy:
“Bujać - to my, panowie szlachta!”

środa, 31 lipca 2013

O sile motywacji

Wczoraj w Gdańsku Lechia zremisowała w meczu towarzyskim z wielką FC Barceloną 2:2. Ci, którzy mecz widzieli, mówili, że Lechia grała zdumiewająco dobrze i jeszcze w 94. minucie mogła strzelić zwycięską bramkę.
Dlaczego o tym mówię? Takim wielkim fanem futbolu jestem? Triumf pomorskiej drużyny chcę uświęcić? Powrót wielkości polskiej piłki nożnej zwiastuję? Nic z tych rzeczy. Chcę zwrócić uwagę na coś zgoła innego - na siłę motywacji.
Lechia Gdańsk to drugorzędna drużyna w trzeciorzędnej lidze. Zajęli zaledwie ósme miejsce w naszym ligowym - jak to niegdyś zgrabnie ujął Rafał Stec - “żółwim wyścigu”.
Ale dla naszych kopaczy pojedynek z Barceloną był pierwszą i najprawdopodobniej ostatnią szansą na zmierzenie się z drużyną na najwyższym światowym poziomie. Pierwszy lepszy ligowy szaraczek musiał sobie myśleć “gram najważniejszy mecz w życiu, zmierzę się z Messim, Xavim, Iniestą - muszę dać z siebie wszystko”. Do walki motywował ich już nie tylko trener i kibice, ale własna chęć spełnienia marzeń.
Daleki jestem od stwierdzeń, że w sporcie wszystko “siedzi w głowie”, że nie mięśnie, a psychologia się liczy. Ale uważam, że odpowiednie nastawienie do zadania, które mamy wykonać, znacznie polepsza jego efektywność. Banał? Nie dla wszystkich.
Polska reprezentacja piłkarska miała kiedyś trenera imieniem Leo. Leo Beenhakker. Mówiono o nim zawsze, jako o wybitnym psychologu, znawcy piłkarskiej mentalności. “To świetny motywator” mówił sam Andrzej Strejlau, więc musiała to być prawda.
Istotnie, Beenhakker potrafił tak zmotywować przeciętnych piłkarzy naszej kadry, że w pięknym stylu pokonali “Brazylię Europy”, czyli Portugalię. Wprowadził też Polskę do mistrzostw Europy i do dziś pozostaje jedynym trenerem w historii, któremu się to udało (przypominam, że występ na Euro 2012 dostaliśmy “w gratisie”)
I co zrobiono z Leo? Potraktowano go “jak kawałek gówna” (sam tak to ujął). Prezes Lato zwolnił go w telewizji. Na miejsce Beenhakkera przyszedł trener Smuda, który może miał intuicję, ale zdolności motywacyjne - znikome.
Wbrew pozorom ten tekst nie jest o stanie polskiej piłki nożnej. Jest o czymś znacznie ważniejszym - o tym, że jeśli odpowiednio się zmotywujesz, nastawisz mentalnie, uwierzysz w siebie - nie ma przed tobą przeszkód. Świat należy nie do tych, którzy po prostu posiadają talent, lecz do tych, którzy wiedzą, że mogą go we wspaniały sposób wykorzystać.
Wtedy można zwyciężać nawet z Barceloną.

środa, 24 lipca 2013

Nie marnuj czasu!

Niedawno pisałem o notesach Moleskine. Dzisiaj natrafiłem na bardzo ciekawy filmik Michała Pasterskiego, w którym opowiada, jak używać ich do efektywnego zarządzania czasem.
Bardzo polecam ten film, jak i cały - świetnie pisany - blog Michała, jeśli jeszcze go nie znacie. W nieustannym życiu z książkami, wykorzystywanie wszystkich okruchów czasu jest niezwykle ważne.
PS. A’propos moleskinów - myślałem, że jak na razie tylko ja i moja babcia czytamy tego bloga i jeszcze dużo czasu upłynie, zanim ktoś zacznie tu komentować, a tymczasem właśnie pod wpisem o notesach przeczytałem komentarz Justyny:
"Uwielbiam czytać twoje trafne przemyślenia. Są tak proste, oczywiste a zarazem fantastyczne jak dla Ciebie notes Moleskine"
Wielkie dzięki. Obiecuję kolejne porcje przemyśleń :)

piątek, 19 lipca 2013

Moleskine, czyli o moim nieszkodliwym snobizmie

Każdego roku mówię sobie: “Kuba, uspokój się i policz do dziesięciu - przecież to zwykły notes, nic nadzwyczajnego. I każdego roku poddaję się, kupując nowy kalendarz Moleskine.
 Co to jest?
Moleskine to piękny, błyszczący, świetnie nadmuchany marketingowy balon. Oto bajeczka: dawno, dawno temu, we Francji, pewna rodzina prowadziła malutki sklepik z artykułami papierniczymi. W zwykłe, czarne notesy z gumką zaopatrywali się tam Wielcy Artyści. Między innymi Hemingway, Chatwin, Picasso czy Van Gogh. Dzisiejszy Moleskine nie ma wprawdzie nic wspólnego z dawną rodzinną firmą, produkującą notatniki, ale legenda działa. Mną także zawładnęła.
Pamiętam, że kiedy byłem małym chłopcem, rodzice zabrali mnie na wycieczkę do Wilczego Szańca. Oprowadzał nas starszy pan historyk. Zapadło mi w pamięć, że w pewnym momencie powiedział: “No wyobraźmy sobie, że w tym miejscu, w tych okopach, przechadzał się Hitler”. Tak mniej więcej działa marketing Moleskina: “Wyobraźcie sobie, że w takim samym notesie szkicował Picasso”.
To, co zapewne jest korzystne biznesowo, ale mi się nie podoba, to rozmienianie tej marki na drobne. Kiedy wejdziecie na stronę Moleskinazobaczycie, że to już nie tylko notesy, ale także torby, pokrowce, ołówki, długopisy, piórniki, nawet oprawki na okulary. Czekam na sokowirówki.
Dlaczego to lubię?
No dobra, nie będę udawał, że nie dałem się porwać tej atmosferze. Kto nie chciałby, niczym Faulkner czy Hemingway w latach 20. w Paryżu siedzieć w kawiarni, notując pomysł na powieść w gustownym notatniku? Każdy grafoman o tym marzy.
Ale to, co najbardziej podoba mi się w notesach Moleskine to prostota i minimalizm. Dzisiaj zewsząd atakuje nas krzyk, wrzask, fajerwerki, promocje, ścięte brzozy. Prosty, elegancki notes to możliwość spokojnego przelania swoich myśli na papier. Notuję w nim daty spotkań, cytaty z książek, pomysły na teksty na blog etc. Pomaga mi się skupić.
Jesteś hipsterem? Nastolatkiem publikującym wiersze na poezja.info? Zawsze chciałeś być jak Hemingway, ale nie umiesz pisać jak on? W takim razie Moleskine to coś dla Ciebie.

czwartek, 18 lipca 2013

Gdzie kończy się troska o język, a zaczyna gderanie?

Od najmłodszych lat byłem purystą językowym. Z wielką zaciętością poprawiałem błędy dorosłych - składnia, fleksja, fonetyka, odmiany - to było pole, na którym mogłem zdobyć nad nimi przewagę i zgrywać bystrzaka. Nie sądzę, żeby kierowały mną jakieś szlachetne pobudki - troska o kulturę języka itd.

Dziś błędy językowe irytują mnie w takim samym stopniu, ale nie wytykam ich innym z taką lubością, a jeśli już to grzecznie i uprzejmie. Mam wrażenie, że te narzekania na współczesną kulturę języka (“włanczać”, “wziąść”, “wzięłem”, “kupywać”, “wymyśleć” etc.) oraz żarliwe obrony “formy poprawnej” są głosem starców grożących laskami albo inteligentów-frustratów, tak jak w moim ulubionym filmie “Dzień świra”:

Tak samo jak niechlujnego języka nie lubię defetyzmu oraz gderania. Przynajmniej tak to sobie ułożyłem w głowie…

Ale kiedy niedawno kupowałem piwo marki “Łomża” i zobaczyłem, że na etykietce jest napisane “lemonowe” to od razu miałem ochotę przyłożyć temu, kto je tak nazwał

"Lemonowe"! Jakby nie mogło być po polsku - cytrynowe, limonkowe, jakkolwiek, byle po polsku - gderałem pod nosem.

A miałem nie dołączać do chóru frustratów…
image

PS. Piwo niezłe, ale zbyt słodkie. Na rynku lemoniad zmieszanych z piwem zdecydowanie przegrywa z Warką Radler.

środa, 17 lipca 2013

Stosik wakacyjny

image
Czas zrobić coś jak rasowy bloger książkowy.
Dla niewtajemniczonych - w blogosferze literackiej istnieje nieco dziwna, trochę nerdowska, ale bardzo urocza kategoria wpisów - tzw. “stosiki”.
Bloger układa niedawno kupione książki w stos, robi im zdjęcie i chwali się czytelnikom, którzy zachwyceni dzielą się w komentarzach wrażeniami dot. tych książek. “Ach, zazdroszczę”, “ojej, też chciałam to kupić!”, “dalibóg! ile czytania!” etc. Coś jak u szafiarek, tylko z książkami zamiast ciuchów.
To mój pierwszy stosik, ale na pewno będzie ich więcej, bo książki przybywają do mnie lawinowo i zawsze jest się czym chwalić. Dość gadania - przechodzimy do sedna. Zaczynamy od dołu.
Jerzy Illg “Mój znak” - na 50-lecie krakowskiego wydawnictwa Znak, jego dyrektor, znany siwy brodacz - Jerzy Illg, napisał książkę, w której wspomina niezwykłe osoby, które miał przyjemność poznać (m. in. Miłosza, Szymborską, Brodskiego, Czapskiego, księży: Tischnera i Twardowskiego, Barańczaka) i sypie jak z rękawa anegdotami z życia krakowskiego środowiska literackiego. Podczytuję po trochu z wielką przyjemnością, ale nie mam czasu usiąść i przeczytać od deski do deski.
Jerzy Pilch “Wiele demonów” - ktoś kiedyś powiedział, że Pilch albo uwodzi, albo irytuje. Ja powiedziałbym inaczej - autor “Spisu cudzołożnic” najpierw irytuje, a potem uwodzi. Mnie uwiódł genialną warstwą językową, która jest u niego całkowicie oryginalna. Wielu próbuje kopiować ten styl, będący połączeniem luterskiej gawędy oraz inspiracji Mannem i Schulzem, ale Pilch jest jeden. Dlatego nie mogłem nie kupić jego najnowszej powieści - “luterskiego kryminału” pt. “Wiele demonów”.
Jarosław Marek Rymkiewicz “Głowa owinięta koszulą”- kolejny autor kontrowersyjny. Szkoda, że dał się przypisać politycznie, bo Rymkiewicz to jeden z najlepszych polskich poetów współczesnych. Trzeba przyznać, że potrafi zauroczyć swoją romantyczną wizją polskości. “Głowa owinięta koszulą” to zbiór esejów o Mickiewiczu. Możemy się z niego dowiedzieć np. dlaczego romantycy umierali młodo, jakie są tajemnice “Dziadów” i “Pana Tadeusza”, na które nie zwracamy uwagi, czytając powierzchownie albo “kto otruł Mickiewicza oraz jak to zrobił?”.
Michał Heller “Wszechświat jest tylko drogą. Kosmiczne rekolekcje” - wspominałem już tu o wywiadzie z ks. prof. Hellerem w programie Grzegorza Miecugowa, który zrobił na mnie duże wrażenie. Michał Heller to filozof, teolog, fizyk i kosmolog, który bada związki pomiędzy najnowszymi osiągnięciami nauki w badaniu kosmosu z filozofią. Jeśli zaciekawił mnie, odwieczną nogę z fizyki, to was chyba tym bardziej.
To by było na tyle. Jako żenujący żart prowadzącego na koniec powiem, że możecie mnie spalić na stosiku.
/śmiech/

wtorek, 16 lipca 2013

Widoki, miejsca i smaki Krakowa

image
W Krakowie byłem zdany na łaskę internetu dostępnego w kawiarniach i restauracjach, który nie zawsze osiągał gepardzie prędkości. Żeby załadować wszystkie udane zdjęcia do jednego posta musiałbym więc siedzieć jakieś trzy godziny. Teraz, kiedy jestem już w domu, mogę je tutaj umieścić.

sobota, 13 lipca 2013

Flanowanie w Krakowie

image
Herbert pisał, że w zwiedzaniu najbardziej lubi włóczenie się po mieście, po obejrzeniu wszystkich zabytków i zrobieniu skrzętnych notatek. Wtedy, jak pisze w “Barbarzyńcy w ogrodzie”:
Zeszyt i szkicownik idą do kieszeni i zaczyna się najprzyjemniejsza część programu – flanowanie, to znaczy:
włóczenie się bez planu według perspektyw, a nie przewodników,
oglądanie egzotycznych warsztatów i sklepów (…), gapienie się, podnoszenie kamyków, wyrzucanie kamyków, picie wina w możliwie najciemniejszych zakątkach, zadawanie się z ludźmi (…)
Z podróży, tych małych i tych dużych, zapamiętuję detale - smaki potraw, uśmiechy ludzi, topografię pomijanych przez tłum zakamarków. To wszystko da się osiągnąć “flanując”.

W Krakowie lubię wchodzić na podwórka, czy - jak powiedziałby rodowity Krakus - podworce kamienic. Jeśli ma się szczęście, można trafić na małe cuda - porośnięte cierpliwie wspinającym się bluszczem ściany i drewniane galeryjki ze skrzypiącymi schodami.

piątek, 12 lipca 2013

Kraków - preludium

Siedzę sobie w kawiarni, patrzę na skąpany w strugach deszczu Rynek Główny w Krakowie, popijam herbatę - bo za kawą nie przepadam - i czuję się świetnie.
W ciągu dnia chodzę po krętych uliczkach Kazimierza, zaglądając co jakiś czas do podwórek kamienic, wolno spaceruję Plantami. Wędruję szlakiem krakowskich antykwariatów, pozwalając sobie na większą niż zwykle dezynwolturę przy kupowaniu książek.
A wszystkie spacery kończą się na najspokojniejszej ulicy świata - Skałecznej. Tu czuję się najlepiej, tu się kiedyś przeprowadzę.
Teraz jestem jeszcze na etapie zbierania detali, układania sobie w głowie tego, co chcę napisać o tym pobycie w Krakowie. Dlatego dużą relację ze zdjęciami dam dopiero jutro, albo pojutrze.
Tymczasem wracam na Skałeczną.

czwartek, 11 lipca 2013

Co łączy szwedzkie kryminały i maliny?

Co łączy szwedzkie kryminały i maliny?

Pewnie nic. Bywa jednak, że jakieś miejsca, zdarzenia, przedmioty kojarzą nam się z czytanymi w ich otoczeniu książkami. Do nas, bibliofili (osobliwy gatunek) wspomnienia powracają, kiedy patrzymy - nie bez dumy - na nasze zapchane makulaturą regały.

Ściągając jakąś książkę z półki myślę sobie czasem: “aha, czytałem ją w samolocie, wracając z Francji”, “a tamtą przeczytałem w nocy, w namiocie, przy świetle latarki, na biwaku w Grodnie”.

środa, 10 lipca 2013

W odpowiedzi Jej Trawie

image
Ida z MojejTrawy.pl napisała niedawno tekst pt. “Czekając na religijny Big Bang”. Jej artykuł - który znajdziecie pod tym linkiem - czytałem z wielką ciekawością, ale w wielu miejscach się nie zgadzamy. Dlatego napisałem poniższą polemikę. Tak, nie musicie regulować łącz, blogerzy dyskutują czasem o sprawach ważnych, a nawet ostatecznych.
Szanowna Ido,

Każdy z nas kiedyś natknął się na jakiegoś narwańca - faceta, który chce nam sprzedać odkurzacz do prania dywanów, Świadka Jehowy, działacza PiS-u albo Greenpeace’u.

My, Katole, też jesteśmy takimi narwańcami. Chrystus kazał nam - i wszystkim ludziom - głosić Ewangelię całemu światu, więc czujemy potrzebę odpowiedzi na takie wypowiedzi jak Twoja. Możesz więc potraktować mnie jak domokrążcę - nie obrażę się.

sobota, 6 lipca 2013

Jak było na McCartney'u?

Z wielkim opóźnieniem piszę o koncercie Paula McCartneya na Stadionie Narodowym, ale może to dobrze, bo mogę go ocenić na trzeźwo.
image
Było świetnie!
Tak sobie teraz myślę, że wzruszającym i zadziwiającym zarazem jest, że starszy pan z gitarą potrafi porwać 30-tysięczny tłum. Ale przede wszystkim porywają piosenki. Paul zaśpiewał cały kanon Beatlesów - “And I love her”, “Hey Jude”, “Let it be”, “Yesterday”.
Było też kilka pobeatlesowskich piosenek, np. “Live and let die” nagrany do jednego z Bondów, ale mniej mi się spodobały, bo… nie znałem ich. A ja, podobnie jak inżynier Mamoń, lubię piosenki, które już wcześniej słyszałem.
image
Drugi raz byłem na Stadionie Narodowym - poprzednim razem kupowałem książki - i wrażenia pozostają bardzo dobre. Chciałbym kiedyś przyjść tam na mecz reprezentacji Polski i być w tak samo dobrym humorze.
A zatem koncert udany.

A kiedy siedzący obok wujek, będący z tego pokolenia, które wychowało się na Beatlesach, śpiewa z Paulem “Hey Jude”, można uwierzyć, że marzenia się spełniają.

niedziela, 2 czerwca 2013

Na niedzielę - film o najsłynniejszym warszawskim antykwariuszu

W sercu warszawskiego Żoliborza jest osobny świat, który tworzy Pan Krzysztof Jastrzębski w swojej małej budce z używanymi książkami. Można mnie tam czasami spotkać, kiedy wraz z wymierającą zgrają entuzjastów słowa drukowanego “rąbię” - jak mówi pan Krzyś - w bananówkach wypełnionych książkami.
Polecam wizytę u niego, ale najpierw lepiej obejrzeć świetny film dokumentalny Macieja Cuskego z 2005 roku o antykwariacie pana Krzysia. Film pozwoli przyswoić sobie osobliwy savoir-vivre jaki tam funkcjonuje. A potem można udać się do Merkurego i rozpocząć “rąbanie”.
O panu Krzysztofie i innych warszawskich antykwariuszach będzie jeszcze sporo na tym blogu. Nastawcie uszu!

piątek, 19 kwietnia 2013

Zgorzkniały Rylski

W ostatnim “Tygodniku Powszechnym” (nr 16) wywiad z Eustachym Rylskim przy okazji jego nowej powieści “Obok Julii”. Jakkolwiek wypowiedzi Rylskiego noszą znamiona strasznego ponuractwa i zgorzknienia, jest w tym wywiadzie kilka ciekawych fragmentów.

"Pisaniu jest potrzebna pycha. W każdym razie mnie ona nigdy nie zawiodła. Nawet, gdy byłem skromny, przesadnie skormny, to podszywała to pycha. (…) Przecież pisaniu nie przyświeca żadna szlachetna intencja. To introwertyczne zapatrzenie się w siebie, odkrywanie paskudnych cech, jakich byśmy się w sobie nie domyślali".

Ze zdjęcia zamieszczonego obok wywiadu spogląda na mnie suchy, kościsty mężczyzna z mieszaniną pogardy i beznadziei wypisaną na twarzy. Nie przesadzam - tym zdjęciem można straszyć dzieci. 

Ale Rylski daje swoim pesymizmem świadectwo ważnego zadania, które ma spełniać literatura - studzenia zapałów, uświadamiania człowieka o jego małości. Pisarz ma uczyć pokory - nie tylko czytelników, ale i siebie. Nawet jeśli pycha mu pomaga.

poniedziałek, 15 kwietnia 2013

O zmianach 1989 roku

Teoria doboru naturalnego Karola Darwina stała się w XIX wieku na tyle popularna, że rozciągnięto ją również na życie społeczne. Zaowocowało to poglądem - widocznym zwłaszcza w polskiej literaturze postyczniowej - że społeczeństwa powinny się przekształcać na drodze ewolucji, a nie rewolucji.
Tak sobie myślę*, czy polskie zmiany w 1989 roku nie są właśnie triumfem tej pozytywistycznej zasady… Nie było u nas wieszania, rozstrzeliwania, krwawych zamieszek. Przekształciliśmy się, bo po prostu socjalizm okazał się ustrojem niewydolnym i nieudolnym. Zdecydował darwinowski dobór naturalny. Tę ewolucję przyspieszyło rzecz jasna 10 mln. ludzi zrzeszonych w “Solidarności”, ale u jej podstaw leżała słabość ustroju, mogącego się w pewnym momencie bronić jedynie siłą.
No tak, ale czy taka ewolucjonistyczna zmiana ustrojowa jest w zgodzie z polską naturą? Naszym sercom bliższa jest raczej poetyka romantyczna, rewolucyjna. Krwią mamy zmyć piętno zdrajców i zaborców - jak dobrze znamy ten język! Jest przecież wciąż obecny, nie tylko w słowach polityków. Nawet jeśli zupełnie nieświadomie, wciąż mówimy Mickiewiczem i Słowackim. Dlatego myślę, że w dzisiejszych badaniach literackich największy nacisk winien być położony na romantyzm polski i jego związki z naszymi najnowszymi doświadczeniami.
Kiedy myślę, gdzie ja stoję w sporze o kształt naszych przemian po ‘89, to wydaje mi się - jak w większości przypadków - że jestem po środku. Cieszy mnie, że bezkrwawo pokonaliśmy zmianę ustrojową (to dla mnie naprawdę ważne, urodziłem się przecież w czasie, gdy to wszystko się dokonywało - moje najwcześniejsze lata mogły wyglądać zupełnie inaczej), ale mam też żal, że nie rozliczono się dostatecznie ze zbrodniarzami komunistycznymi (nie chodzi tu o rozstrzeliwanie, ale o rzetelne procesy).
Być może taka postawa jest niechrześcijańska - w swoim rozdarciu nie jestem ani “zimny”, ani “gorący” - ale to jedna z tych sytuacji, w których trudno znaleźć stuprocentowo dobre wyjście.
Ech, niepewność jest taka niemedialna… Do tefałenu mnie nie zaproszą.

*bardzo lubię tę formułę z dziennika Jerzego Stuhra z czasu choroby - jest w niej piękne połączenia skromności i troski.