Kiedy w drugiej połowie lat 90. zaczęły ostro iść w górę ceny wywoławcze przedwojennych podręczników hodowli, jak na przykład „Pszczelarstwa nowoczesnego” ks. Margońskiego – zorientowałem się, że w pszczelarstwie źle się dzieje i hodowcy próbują się ratować. Tak samo w połowie lat 70. poszybowały stare podręczniki grzybiarstwa, a niebawem wyszło na jaw, że giną prawdziwki (obniżenie poziomu wód gruntowych). Czasem pytają mnie, po co studiuję katalogi aukcji księgarskich, skoro mnie na nic nie stać – a to między innymi właśnie dla orientacji, co się dzieje. Przeprowadzam tak zwane unikalne doświadczenie: wszystkich gdzieś nosi, po Dublinach, Karaibach czy Toskaniach, a ja 60 lat siedzę na miejscu i obserwuję, co się dzieje w kwadracie czterech ulic. A pamięć mam dobrą.
Więc tak. W lipcu czekałem na kogoś godzinę w parku, przy klombie. Przez tę godzinę nie pojawiła się ani jedna pszczoła. Os też nie ma. Much nie ma!!! A co się działo pół wieku temu wokół straganów z gruszkami. Albo nad talerzem malin. Os było więcej niż powietrza. A dajmy na to w południe koło wiejskiego wychodka od much było aż ciemno, a od bzyku nie słyszało się własnych myśli. I gdzie się to podziało? (…)
Trzydzieści lat temu, kiedy
hodowałem króliki, nie sposób było zbierać na Polu Mokotowskim koniczyny w południe. Pszczoły i trzmiele zagryzłyby na śmierć. W ruszającej się od różnych stworów trawie na tymże Polu skakały wielkie na palec, jadowicie zielone świerszcze, po pniach łaziły z takimi wąsami kózki. Na naszym za kamienicą podwórku lądowały w kałużach z pluskiem wielkie na pół dłoni pływaki żółtobrzeżki, co drugi liść na topoli był zwinięty w rurkę i skrupulatnie zaszyty przez rzemlika topolowca. Pod każdym kamieniem mieszkała ropucha jak kotlet schabowy. Kiedy kto widział ostatni raz kretowisko? Na każdym, ale to każdym kawałku trawy było co najmniej jedno. Teraz nawet samo słowo kretowisko wychodzi z użycia i troglodyci od reklam wpajają idiotom ciasto z proszku „kopiec kreta”. A takie małe pagórki ziemi wyplutej przez dżdżownice? W ogóle już w mieście nie ma dżdżownic.
Trzeba być wyposażonym w zmysł obserwacji pana Jana Gondowicza (jakby kto nie wiedział świetnego krytyka literackiego, tłumacza i mojego ulubionego eseisty) żeby wyłapywać takie szczegóły.
Obawiam się jednak, że te spostrzeżenia spowodowane są - proszę się nie obrazić, panie Janie - posuwaniem się w wieku. Człowiekowi… w sile wieku jego młodość jawi się żywsza, konkretniejsza, przepełniona intensywnymi barwami, kolorami, zapachami…
Pan Gondowicz, jako wybitny badacz twórczości Brunona Schulza, doskonale wie, czym jest mityzacja świata dzieciństwa.