czwartek, 5 grudnia 2013

Trochę o świątecznej herbacie z pesymistyczną refleksją pod koniec


Ilekroć podczas mniej lub bardziej przymusowych spacerów po centrach handlowych znajduję się w "Marksie & Spencerze", szybkim krokiem mijam dział z ubraniami i kieruję się do sklepiku z żywnością. 
Można tu kupić rozmaite angielskie wiktuały, a przede wszystkim ciasteczka maślane i herbatę.




Trzeba wam wiedzieć, że jestem herbaciarzem obsesyjnym, wypijającym co najmniej siedem kubków dziennie. Nie pijam kawy, za to herbatę mogę sączyć godzinami. Ilość wypijanej przeze mnie herbaty nie przekłada się jednak na jakość. Nie jestem jednym z tych koneserów, którzy używają specjalnych narzędzi, profesjonalnych kubków, sypane zioła sprowadzane z egzotycznych krain etc. Nie mam na to czasu, ograniczam się do prymitywnych torebek - uwielbiam owocowe herbaty Herbapolu, a czarną piję z dodatkiem mleka, tak jak Anglosasi.


"Christmas Tea" ze sklepiku z żywnością w "Marksie & Spencerze" zapowiadała się nieźle. Ładne opakowanie w ciepłym, czerwonym kolorze, zgrabny opis - oczekiwania rosną...


Po zaparzeniu okazała się jednak rozczarowująca. Po herbacie świątecznej spodziewałem się charakterystycznego zapachu wbijanych w pomarańcze goździków, jakiejś nuty imbiru - tego, co się kojarzy z Bożym Narodzeniem. Owa "Christmas Tea" to zwykła czarna herbata w świątecznym pudełku. Mógłbym przedwcześnie ubrać choinkę, puścić kolędy czy świąteczne piosenki Franka Sinatry, a i tak smak tej herbaty nie kojarzyłby mi się ze Świętami. Nie polecam zatem świątecznej herbaty z "Marksa..."


Pozostaję jednak z dołującą konstatacją, że wciąż moje przeżywanie Bożego Narodzenia opiera się na dziecinadzie - herbatki, lampki na Krakowskim Przedmieściu, oglądany co roku film "To właśnie miłość" i tym podobne bzdety.


Adwent się zaczął, moi drodzy, najwyższy czas chwycić się czegoś poważniejszego...




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz